26.09.2017
O tym jak pomagając, nie narozrabiać…
Ogólnie się przyjęło, że szczęśliwsi jesteśmy dając, niż biorąc, pomagając, a nie samemu tylko oczekując na pomoc, po prostu dając coś z siebie. To jak najbardziej prawda. No, ale co zrobić, by nie uszczęśliwiać naszych najbliższych na siłę?
Na emeryturze nagle pojawia się więcej czasu. Troszkę się nudzimy, troszkę chcemy nadrobić zaległości z minionych lat, poprawić relacje z rodziną. Problem w tym, że często nie mamy cierpliwości i nasz – skądinąd świetny plan – zaczynamy realizować w 120%, do kompletu w ciągu najlepiej 1 dnia, przebywając z naszymi bliskimi 24 godziny na dobę… Brzmi znajomo?
Czy nie przekraczamy jakiejś granicy?
Problem zaczyna się wtedy, gdy nieco za bardzo chcemy wyręczać nasze dzieci i wnuki, przy okazji całymi dniami przesiadując w ich domu (czego wcześniej nie robiliśmy) i zaczynamy za nich podejmować decyzje, np. dotyczące urządzenia ich domu czy spożywanych posiłków.
Czym innym jest ugotowanie przez nas pysznego, pożywnego obiadu dla całej rodziny, a czym innym robienie przeglądu ich lodówki i decydowanie co mają, a czego nie mają jeść, bo to niezdrowe czy niezgodne z tradycją (nasze dzieci są dorosłe – i to ich własna decyzja). Możemy dyplomatycznie wyrazić nasze zdanie, wyrazić opinię, ale trzymajmy się jakiś granic i nie decydujmy za kogoś.
Podobnie wygląda sytuacja z wychowywaniem wnuków – czym innym jest nasza niezbyt natarczywa porada wychowawcza, a czym innym wcielanie w życie zasad sprzecznych ze stosowanymi przez nasze życie. Nawet jeśli nasze metody wychowawcze byłyby dużo lepsze i skuteczniejsze, to w połączeniu z zupełnie innymi metodami naszych dzieci, możemy doprowadzić tylko do kompletnego chaosu i spustoszenia w świadomości naszych wnuków.
O ile nasze dorosłe dzieci jakoś – z grzeczności – przez pewien czas będą tolerowały nasze nadmierne wtrącanie się w ich życie, to nasze nastoletnie wnuki raczej nie okażą się tak tolerancyjne i bardzo szybko wytkną nam to prosto w oczy i zaczną się izolować.
Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle…
Gorzej, jeśli np. współmałżonek naszego dziecka zacznie się przeciwko nam buntować, a nasze dziecko stanie w naszej obronie (bo jesteśmy ich rodzicem i trzeba nas szanować). Tym sposobem pomimo szczerej i bezinteresownej chęci pomocy naszej ukochanej rodzinie, udaje nam się doprowadzić do solidnych konfliktów, a ostatecznie zamiast pogłębienia relacji, wręcz do ich całkowitego ich zerwania.
Czym innym jest ugotowanie przez nas pysznego, pożywnego obiadu dla całej rodziny, a czym innym robienie przeglądu ich lodówki i decydowanie co mają, a czego nie mają jeść, bo to niezdrowe czy niezgodne z tradycją (nasze dzieci są dorosłe – i to ich własna decyzja). Możemy dyplomatycznie wyrazić nasze zdanie, wyrazić opinię, ale trzymajmy się jakiś granic i nie decydujmy za kogoś.
Podobnie wygląda sytuacja z wychowywaniem wnuków – czym innym jest nasza niezbyt natarczywa porada wychowawcza, a czym innym wcielanie w życie zasad sprzecznych ze stosowanymi przez nasze życie. Nawet jeśli nasze metody wychowawcze byłyby dużo lepsze i skuteczniejsze, to w połączeniu z zupełnie innymi metodami naszych dzieci, możemy doprowadzić tylko do kompletnego chaosu i spustoszenia w świadomości naszych wnuków.
O ile nasze dorosłe dzieci jakoś – z grzeczności – przez pewien czas będą tolerowały nasze nadmierne wtrącanie się w ich życie, to nasze nastoletnie wnuki raczej nie okażą się tak tolerancyjne i bardzo szybko wytkną nam to prosto w oczy i zaczną się izolować.
Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle…
Gorzej, jeśli np. współmałżonek naszego dziecka zacznie się przeciwko nam buntować, a nasze dziecko stanie w naszej obronie (bo jesteśmy ich rodzicem i trzeba nas szanować). Tym sposobem pomimo szczerej i bezinteresownej chęci pomocy naszej ukochanej rodzinie, udaje nam się doprowadzić do solidnych konfliktów, a ostatecznie zamiast pogłębienia relacji, wręcz do ich całkowitego ich zerwania.