09.10.2020
Pandemia: posyłać nasze dziecko do szkoły czy nie?
Od nowego roku szkolnego rodzice i prawni opiekunowie dzieci stają przed zupełnie nowym, niespotykanym do chwili obecnej dylematem… Co z tą szkołą?
Od początku pandemii bombardowani jesteśmy miliardami sprzecznych informacji i komunikatów – dotyczących zasad zachowania podczas choroby, stopnia zagrożenia, objawów, skutków ubocznych… Wielu z nas wciąż (nie bez powodu) przeraża perspektywa zarażenia koronawirusem. Niestety wiemy, że statystycznie największe prawdopodobieństwo zachorowania pojawia się w dużych skupiskach ludzkich. A takim niewątpliwie jest szkoła. I tu pojawia się największy z dotychczasowych paradoksów – dzieci od września stoją przed tradycyjnym obowiązkiem szkolnym, czyli nie posyłanie naszego dziecka do szkoły grozi sankcjami prawnymi (i to całkiem poważnymi). Z drugiej strony istnieje nakaz (tu już niestety znacznie mniej sprecyzowany w przepisach), mówiący o tym, że jeśli dziecko zdradza objawy jakiejkolwiek infekcji, zdecydowanie nie powinno przychodzić do szkoły…
Teoretycznie sprzeczności nie ma. Problem zaczyna się w niuansach. Po pierwsze dzieci i młodzież podobno najczęściej chorują na koronawirusa bezobjawowo - czyli mamy spore szanse nawet nie podejrzewać u dziecka choroby (a wiadomo, że wspomniana sugestia o pozostawieniu dziecka w domu dotyczy w podtekście pandemii). Po drugie – jak mamy udowodnić, że nasze dziecko było przeziębione – a może jednak pozostało w domu z uwagi na nasze obawy i lęki? (ostatecznie raczej nikt z nas z katarem nie biegnie zaraz do lekarza, a tym bardziej w chwili, gdy trudno się do niego dostać). Oczywiście zakładamy, że szkoły będą postępowały zdroworozsądkowo i nie będą w takich sytuacjach robiły problemów rodzicom, niemniej raz na kilkaset przypadków niestety musimy liczyć się z takimi dziwnymi sytuacjami.
Tak czy owak – z naszej strony sugerowalibyśmy jednak kierowanie się zdrowym rozsądkiem, dobrem dziecka, innych dzieci w szkole, jak też reszty naszej rodziny – innymi słowy, nie ryzykujmy i nie posyłajmy do szkoły dziecka z jakimikolwiek objawami infekcji. Akurat w tej kwestii lepiej być lekko nadgorliwym, niż doprowadzić do katastrofy.
Dodajmy do tego, że szkoły same niewątpliwie (poza dostosowaniem się do imponującej listy przepisów sanitarnych i dodatkowych wydatków) stają przed ogromnym wyzwaniem zmiany dotychczasowej mentalności. Niestety w ostatnich latach w wielu placówkach kładziony był zwielokrotniony nacisk na frekwencję uczniów. O ile w szkołach ponadpodstawowych w tych działaniach można doszukiwać się logiki (przeciwdziałanie wagarowaniu), to w przypadku szkół podstawowych sytuacja bywała kuriozalna. Sama przypominam sobie sytuację sprzed kilku lat, gdy 2. września Uczeń klasy II. szkoły podstawowej dostał specjalną nagrodę za… całkowity brak absencji w minionym roku szkolnym… Delikatnie mówiąc dla pozostałych uczniów było to niezwykle wychowawcze inaczej… Do tematu jeszcze wrócimy.
Teoretycznie sprzeczności nie ma. Problem zaczyna się w niuansach. Po pierwsze dzieci i młodzież podobno najczęściej chorują na koronawirusa bezobjawowo - czyli mamy spore szanse nawet nie podejrzewać u dziecka choroby (a wiadomo, że wspomniana sugestia o pozostawieniu dziecka w domu dotyczy w podtekście pandemii). Po drugie – jak mamy udowodnić, że nasze dziecko było przeziębione – a może jednak pozostało w domu z uwagi na nasze obawy i lęki? (ostatecznie raczej nikt z nas z katarem nie biegnie zaraz do lekarza, a tym bardziej w chwili, gdy trudno się do niego dostać). Oczywiście zakładamy, że szkoły będą postępowały zdroworozsądkowo i nie będą w takich sytuacjach robiły problemów rodzicom, niemniej raz na kilkaset przypadków niestety musimy liczyć się z takimi dziwnymi sytuacjami.
Tak czy owak – z naszej strony sugerowalibyśmy jednak kierowanie się zdrowym rozsądkiem, dobrem dziecka, innych dzieci w szkole, jak też reszty naszej rodziny – innymi słowy, nie ryzykujmy i nie posyłajmy do szkoły dziecka z jakimikolwiek objawami infekcji. Akurat w tej kwestii lepiej być lekko nadgorliwym, niż doprowadzić do katastrofy.
Dodajmy do tego, że szkoły same niewątpliwie (poza dostosowaniem się do imponującej listy przepisów sanitarnych i dodatkowych wydatków) stają przed ogromnym wyzwaniem zmiany dotychczasowej mentalności. Niestety w ostatnich latach w wielu placówkach kładziony był zwielokrotniony nacisk na frekwencję uczniów. O ile w szkołach ponadpodstawowych w tych działaniach można doszukiwać się logiki (przeciwdziałanie wagarowaniu), to w przypadku szkół podstawowych sytuacja bywała kuriozalna. Sama przypominam sobie sytuację sprzed kilku lat, gdy 2. września Uczeń klasy II. szkoły podstawowej dostał specjalną nagrodę za… całkowity brak absencji w minionym roku szkolnym… Delikatnie mówiąc dla pozostałych uczniów było to niezwykle wychowawcze inaczej… Do tematu jeszcze wrócimy.