17.08.2025
Niezapomniane Wakacje Tomka Calickiego
Wakacje i urlopy, wiążą się dla każdego z nas z wyjątkowymi wspomnieniami, do których wracamy przez lata… O niezapomniane wakacje zapytaliśmy Tomka Calickiego. Artysta opowiedział nam o swoim szczególnym – pierwszym prywatnym – wyjeździe do Włoch oraz pewnej przygodzie, dzięki której zyskał prawdziwego Przyjaciela na długie lata.
Mam takie piękne wspomnienie z pierwszego, prywatnego wyjazdu do Włoch. – rozpoczyna swoją opowieść Tomasz Calicki.
Było to około 25 lat temu. Niespodziewanie udało mi się wygrać w konkursie organizowanym przez jedną z ówczesnych stacji radiowych bilety lotnicze dla dwóch osób w obie strony do jednej z europejskich stolic. Wspólnie z żoną wybraliśmy Rzym. Jednak ze względu na to, iż uwielbiam morze, załatwiłem w jednym z opolskich biur podróży noclegi w miejscowości Lido di Lavinio, leżącej 60 km od Rzymu, do której mieliśmy dostać się z rzymskiego lotniska Ciampino autobusem komunikacji publicznej. – wspomina Artysta i dodaje: Po przylocie do Italii i wyjściu z terenu lotniska okazało się, że żaden z autobusów nie jedzie w kierunku Lido di Lavinio. Skierowano nas na przystanek, znajdujący się po drugiej stronie autostrady. Oczywiście przeszliśmy przejściem podziemnym pod autostradą, wychodzimy a tutaj: jest przystanek (sam słupek) bez żadnego rozkładu jazdy autobusów. Była godzina 19... – opowiada Tomek.
Po konsultacjach z kierowcami autobusów, które przejeżdżały, dowiedziałem się, że w dniu dzisiejszym już żaden autobus nie jedzie w oczekiwanym przez nas kierunku. – kontynuuje coraz bardziej dramatyczną opowieść Artysta...
I co tu teraz zrobić? Słoneczko pomalutku zaczyna zachodzić, a my bez perspektyw…
Pomyślałem sobie, znajdziemy jakiś hotelik w pobliżu, przenocujemy i rano wyruszymy w dalszą podróż. No tak… Ale gdzie tu jakiś hotel…? Patrzę, z pobliskiej posesji wyjeżdża starszy pan samochodem i zamyka bramę. Podbiegłem do niego z zapytaniem o najbliższy hotel. Opowiedziałem mu również naszą historię o braku autobusu. Ów Pan załadował nasze walizki do bagażnika swojego samochodu i… zawiózł nas pod sam hotel w Lido di Lavinio, czyli 60 km od Rzymu, a nawet pomógł nam w zakwaterowaniu. – opowiada z ożywieniem Tomasz Calicki.
Gdy zapytałem ile mam mu zapłacić za przysługę, za paliwo, Pan Wittorio odpowiedział:
„nie chcę pieniędzy, przysyłajcie mi proszę pocztówki z Polski”. Tak też było, wymieniliśmy się adresami i na każdą okazję np. Świąt wysyłaliśmy do siebie pocztówki z życzeniami. – dodaje Artysta z łagodnym uśmiechem.
Aż nadeszły święta, kiedy Wittorio się nie odezwał. Drugie, trzecie, kolejne… I cisza.
Wittorio już nigdy nie odpisał, nigdy się nie odezwał. Pewnego dnia otrzymałem informację od jego syna , że Wittorio odszedł do Domu Pana. Był dobrym człowiekiem… – wspomina Przyjaciela Tomek.
Wittorio jeszcze raz dziękujemy i do zobaczenia… – kończy z lekkim rozrzewnieniem Tomasz Calicki...
Było to około 25 lat temu. Niespodziewanie udało mi się wygrać w konkursie organizowanym przez jedną z ówczesnych stacji radiowych bilety lotnicze dla dwóch osób w obie strony do jednej z europejskich stolic. Wspólnie z żoną wybraliśmy Rzym. Jednak ze względu na to, iż uwielbiam morze, załatwiłem w jednym z opolskich biur podróży noclegi w miejscowości Lido di Lavinio, leżącej 60 km od Rzymu, do której mieliśmy dostać się z rzymskiego lotniska Ciampino autobusem komunikacji publicznej. – wspomina Artysta i dodaje: Po przylocie do Italii i wyjściu z terenu lotniska okazało się, że żaden z autobusów nie jedzie w kierunku Lido di Lavinio. Skierowano nas na przystanek, znajdujący się po drugiej stronie autostrady. Oczywiście przeszliśmy przejściem podziemnym pod autostradą, wychodzimy a tutaj: jest przystanek (sam słupek) bez żadnego rozkładu jazdy autobusów. Była godzina 19... – opowiada Tomek.
Po konsultacjach z kierowcami autobusów, które przejeżdżały, dowiedziałem się, że w dniu dzisiejszym już żaden autobus nie jedzie w oczekiwanym przez nas kierunku. – kontynuuje coraz bardziej dramatyczną opowieść Artysta...
I co tu teraz zrobić? Słoneczko pomalutku zaczyna zachodzić, a my bez perspektyw…
Pomyślałem sobie, znajdziemy jakiś hotelik w pobliżu, przenocujemy i rano wyruszymy w dalszą podróż. No tak… Ale gdzie tu jakiś hotel…? Patrzę, z pobliskiej posesji wyjeżdża starszy pan samochodem i zamyka bramę. Podbiegłem do niego z zapytaniem o najbliższy hotel. Opowiedziałem mu również naszą historię o braku autobusu. Ów Pan załadował nasze walizki do bagażnika swojego samochodu i… zawiózł nas pod sam hotel w Lido di Lavinio, czyli 60 km od Rzymu, a nawet pomógł nam w zakwaterowaniu. – opowiada z ożywieniem Tomasz Calicki.
Gdy zapytałem ile mam mu zapłacić za przysługę, za paliwo, Pan Wittorio odpowiedział:
„nie chcę pieniędzy, przysyłajcie mi proszę pocztówki z Polski”. Tak też było, wymieniliśmy się adresami i na każdą okazję np. Świąt wysyłaliśmy do siebie pocztówki z życzeniami. – dodaje Artysta z łagodnym uśmiechem.
Aż nadeszły święta, kiedy Wittorio się nie odezwał. Drugie, trzecie, kolejne… I cisza.
Wittorio już nigdy nie odpisał, nigdy się nie odezwał. Pewnego dnia otrzymałem informację od jego syna , że Wittorio odszedł do Domu Pana. Był dobrym człowiekiem… – wspomina Przyjaciela Tomek.
Wittorio jeszcze raz dziękujemy i do zobaczenia… – kończy z lekkim rozrzewnieniem Tomasz Calicki...















