18.02.2024
Reforma edukacji z perspektywy nauczyciela
Hmm, śledząc media w ostatnim czasie, trudno o inny temat, niż kwestia planowanej, a właściwie wdrażanej już (w trakcie roku szkolnego) reformy edukacji… Jakby na to nie spojrzeć – w tej czy innej formie, reforma jakoś nas dotknie, nawet jeśli sami nie mamy dzieci – ale w końcu żyjemy w społeczeństwie…
Na wstępie zaznaczamy, że jesteśmy dalecy od polityki – i z pewnością nie mamy zamiaru się w żaden sposób w nią mieszać, niemniej kwestia właściwie wprowadzanej już reformy edukacji chyba wymaga nieco analizy – i to z punktu widzenia ucznia, nauczyciela, rodzica czy dziadka ucznia – aha, jeszcze wykładowcy na uczelni oraz przyszłego pracodawcy… Uwzględniając jej rozmiar i niewątpliwie intrygujący moment wprowadzania reformy edukacji, niewątpliwie tematów na artykuły nie powinno zabraknąć nam co najmniej do czerwca.
Może na wstępie nieco z punktu widzenia nauczyciela i władz szkoły… Często mawia się, że nauczyciele nic nie robią, pracują 18 godzin tygodniowo i już mają luz… Nie do końca – rzeczywiście te 18 (a właściwie nieco więcej godzin), to godziny dydaktyczne, plus oczywiście dyżury na przerwach, itd. Do tego jednak dochodzą też długie godziny przygotowania do zajęć, tony papierkowej roboty i planowania, do tego liczne obowiązkowe kursy i szkolenia, zebrania z rodzicami, od czasu do czasu wycieczki i wyjścia z uczniami (dla wielu z nas takie wyjście byłoby wystarczającym uzasadnieniem w innej pracy, o ubieganie się o chorobowe, ze względu na załamanie psychiczne). To nie jest tak, że nauczyciel po prostu przychodzi do szkoły, po dzwonku otwiera podręcznik na kolejnej stronie i odkrywczo stwierdza – a, to dzisiaj przerabiamy wiersz Konopnickiej (może i z punktu widzenia ucznia, czasami tak to wygląda – ale raczej to na ogół poza jakiegoś swobodnego wejścia w tok zajęć). Edukacja podzielona jest na etapy, do każdego z nich stworzona jest podstawa programowa, na bazie której nauczyciel – wspomagając się materiałami z wydawnictwa, tworzy program nauczania – takie planowanie następuje u progu danego cyklu (skądinąd w wakacje – nie do końca wolne dla nauczyciela), oczywiście doprecyzowane jest w skali rocznej. Oczywiście do tego dochodzą codzienne konspekty zajęć, przygotowanie ewentualnych materiałów dodatkowych – co oczywiście już zależy od przedmiotu – zaplanowanie ewentualnych wyjść i wycieczek, itp. Z bieżących spraw dochodzi jeszcze uzupełnianie dziennika (tradycyjnego i elektronicznego).
Wracając jednak do programów i planów nauczania – skoro tworzone są na początku cyklu nauczania, ewentualnie na początku roku, jak nietrudno się domyślić, wszelkie zmiany w edukacji bardzo trudno wdrożyć – na czele z legendarnymi już zadaniami domowymi, a raczej ich brakiem. Przecież do tej pory były uwzględnione w ogólnym i bardziej szczegółowych planach – ich brak oznacza, że ten sam materiał (łącznie z ćwiczeniem umiejętności praktycznych), trzeba w całości zrealizować w szkole, w tej samej liczbie godzin dydaktycznych…
Delikatnie mówiąc – brzmi troszkę karkołomnie.
Może na wstępie nieco z punktu widzenia nauczyciela i władz szkoły… Często mawia się, że nauczyciele nic nie robią, pracują 18 godzin tygodniowo i już mają luz… Nie do końca – rzeczywiście te 18 (a właściwie nieco więcej godzin), to godziny dydaktyczne, plus oczywiście dyżury na przerwach, itd. Do tego jednak dochodzą też długie godziny przygotowania do zajęć, tony papierkowej roboty i planowania, do tego liczne obowiązkowe kursy i szkolenia, zebrania z rodzicami, od czasu do czasu wycieczki i wyjścia z uczniami (dla wielu z nas takie wyjście byłoby wystarczającym uzasadnieniem w innej pracy, o ubieganie się o chorobowe, ze względu na załamanie psychiczne). To nie jest tak, że nauczyciel po prostu przychodzi do szkoły, po dzwonku otwiera podręcznik na kolejnej stronie i odkrywczo stwierdza – a, to dzisiaj przerabiamy wiersz Konopnickiej (może i z punktu widzenia ucznia, czasami tak to wygląda – ale raczej to na ogół poza jakiegoś swobodnego wejścia w tok zajęć). Edukacja podzielona jest na etapy, do każdego z nich stworzona jest podstawa programowa, na bazie której nauczyciel – wspomagając się materiałami z wydawnictwa, tworzy program nauczania – takie planowanie następuje u progu danego cyklu (skądinąd w wakacje – nie do końca wolne dla nauczyciela), oczywiście doprecyzowane jest w skali rocznej. Oczywiście do tego dochodzą codzienne konspekty zajęć, przygotowanie ewentualnych materiałów dodatkowych – co oczywiście już zależy od przedmiotu – zaplanowanie ewentualnych wyjść i wycieczek, itp. Z bieżących spraw dochodzi jeszcze uzupełnianie dziennika (tradycyjnego i elektronicznego).
Wracając jednak do programów i planów nauczania – skoro tworzone są na początku cyklu nauczania, ewentualnie na początku roku, jak nietrudno się domyślić, wszelkie zmiany w edukacji bardzo trudno wdrożyć – na czele z legendarnymi już zadaniami domowymi, a raczej ich brakiem. Przecież do tej pory były uwzględnione w ogólnym i bardziej szczegółowych planach – ich brak oznacza, że ten sam materiał (łącznie z ćwiczeniem umiejętności praktycznych), trzeba w całości zrealizować w szkole, w tej samej liczbie godzin dydaktycznych…
Delikatnie mówiąc – brzmi troszkę karkołomnie.